Imieniny: Dalii, Leona, Matyldy

Przeczytaj historie psiaków-bezdomniaków

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Panią Małgorzatą Kowalską, w którym opowiada o swoich adoptowanych i przygarniętych czworonożnych domownikach.

Udostępnij

25 października świętujemy nieformalny Dzień Kundelka. Inicjatywa zrodziła się z potrzeby zwrócenia uwagi na psiaki, które w porównaniu do tych rasowych są często zaniedbywane. Wszystkie czworonogi zasługują na naszą troską, w zamian za którą odwdzięczają się przecież lojalnością i miłością. Dzisiaj jest idealna okazja, aby pomyśleć o bezdomniakach, które czekają w schroniskach na nowy ciepły dom.

Szkoda, że w dniu ich święta nie możemy dowiedzieć się, co mają do powiedzenia same kundelki. Możemy za to przeczytać historie kilku adoptowanych i przygarniętych czworonogów, które znalazły bezpieczne i przyjazne miejsce w domu Pani Małgosi:

Jakie czworonogi i w jakich warunkach się u Pani znalazły?

Psy były zawsze stałym elementem w naszej rodzinie –  pierwszy, który się u nas znalazł to Bond, którego adoptowaliśmy w jednej z fundacji działających na terenie Mazowsza. Niezwykle inteligentny, bystry i dojrzały pies, który w późniejszym czasie został nam zabrany przez paskudne choroby, wykryte po czasie. Drugi pies, który jest z nami do dziś, znalazł nas… sam. W wigilię, kilka lat temu, nasza córka wychodząc na podwórko dostrzegła światło odbijające się od oczu, pod naszym ogrodzeniem. Oczywiście natychmiast daliśmy mu picie i jedzenie i zabraliśmy do domu, czekając aż znajdzie się właściciel psa. Zima była wtedy naprawdę mroźna, więc nie mogliśmy zostawić go na noc samego. Ponieważ znaliśmy jego właścicieli, to próbowaliśmy z nimi rozmawiać, jednak oni nie byli zainteresowani opieką nad Fido. Tak właśnie od kilku lat zostaliśmy właścicielami drugiego psa. Trzecia – Lucy, pojawiła się pod nasza siatką niedawno. Była niezwykle wystraszona, spanikowana, uciekała od dotyku czy jakiekolwiek próby interakcji z człowiekiem. Wystawiliśmy jedzenie, picie, robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby nam zaufała. Tak też się stało – stała się bardziej śmiała, zaczęła pozwalać się pogłaskać aż w końcu po wielu dniach – weszła do domu, gdzie czekało na nią nowe posłanie i miseczka. A na nas czekała niespodzianka – Lucy była w ciąży. I takim sposobem aktualnie jesteśmy posiadaczami 6 malutkich szczeniaczków oraz dwóch psów, które same nas znalazły.

Czemu zdecydowała się Pani adoptować chorego psa?

Podczas adopcji Bonda nie wiedzieliśmy, że jego stan zdrowia jest tak poważny. Oczywiście, informacja o tym nie zmieniłaby naszej decyzji, gdyż Bond był psem idealnym – przyjacielskim, ale spokojnym; bardzo rodzinnym, ale był indywidualistą, który często potrzebował chwili ciszy i spokoju. Niestety, z biegiem czasu obserwowaliśmy, że wiele czynności zaczęło sprawiać mu dyskomfort i stracił swój błysk w oku. Wtedy zdecydowaliśmy się na długi i mozolny proces badań i szukania odpowiedzi na pytanie – co jest nie tak? Odpowiedź przyszła dość szybko, a diagnoza wykazała brak jednej nerki (defekt przy urodzeniu) i działającą jedynie na 50% drugą nerkę. Najbardziej mrożącą krew w żyłach informacją był fakt, że jego kręgosłup otoczony był śrutem do wiatrówki, z której musiano do niego strzelać, kiedy był młodszym psem. Natychmiast rozpoczęliśmy leczenie z zaleceniami lekarzy – kroplówki, które miały poruszyć nerki do działania, leki, które miały łagodzić ból. Niestety, po krótkim okresie poprawy następna fala choroby uderzyła mocniej, co w ostateczności zabrało naszego przyjaciela za tęczowy most. Był to dla nas niezwykle bolesny i ciężki czas – musieliśmy podjąć najcięższą z decyzji, by pozwolić mu odejść bez bólu – natomiast Bond musiał mieć inne plany, bo odszedł od nas jednej lutowej nocy, w swoim ulubionym skórzanym fotelu, pod swoim kocykiem w otoczeniu całej rodziny. Dzisiaj – patrząc z perspektywy zarówno emocjonalnej, jak i finansowej – nie zmienilibyśmy swojej decyzji o adopcji chorego psa. Bond był naprawdę niezwykłym psem i cieszymy się, że mogliśmy mu zapewnić ostatnie lata wśród kochającej rodziny, a nie schroniskowych boksów.

Czy łatwo było pomóc Lucy?

Nie, zdecydowanie nie była to łatwa sytuacja. Lucy była niezwykle wystraszona. Uciekała przed jakimkolwiek dotykiem, kuliła się cała, gdy tylko pojawiał się człowiek na horyzoncie. Gdyby mogła – zniknęłaby z pola widzenia. Przez pierwsze dni wystawialiśmy jej jedzenie i picie przed siatkę, aby czuła się jak najbardziej komfortowo. Natomiast mieliśmy z tyłu głowy to, że nadchodzi mroźna jesień i zima i musimy przekonać ją do tego czasu do wejścia do domu – na zewnątrz nie dałaby rady przetrwać. W związku z tym wychodziliśmy i siadaliśmy przed siatką – po „jej stronie” ogrodzenia, przynosiliśmy smaczki i oswajaliśmy ją z naszym zapachem. Stopniowo zaczęła podchodzić i jeść z ręki, choć natychmiast po złapaniu jedzenia – uciekała na bezpieczną odległość. Zaczęliśmy zostawić otwartą furtkę, żeby mogła wejść na teren domu. Musieliśmy poruszać się bardzo ostrożnie, żeby jej nie wystraszyć. Na podwórku zaczęła sypiać na zewnętrznym posłaniu naszego drugiego psa, Fida, i tam spędziła kilka nocy – coraz bardziej oswajając się z domownikami, naszymi zachowaniami i samym Fidem. Po kilku dniach, zaczęliśmy działać nad wprowadzeniem jej do domu i wtedy dostrzegliśmy, że jest ona w ciąży. To też zmotywowało nas jeszcze bardziej, żeby czym szybciej zaopiekować się nią w środku. Udało się i tym sposobem Lucy, już w domu, urodziła 6 szczeniaczków, które bezpieczne, nakarmione i rozwijają się poprawnie.

Nad czym trzeba się zastanowić adoptując psiaki?

Przede wszystkim musimy pamiętać, że pies to ogromna, ogromna odpowiedzialność. Pies to obowiązek, ale i przyjaciel, którego nie możemy po prostu zostawić, gdy nam się znudzi. To istota, która czuje, która nam ufa i to my jesteśmy odpowiedzialni za nią. To, co odnoszę wrażenie, często jest zapominane – to fakt, że pies, czy jakiekolwiek zwierzę będące pod nasza opieka – to również odpowiedzialność finansowa. To bardzo ważny aspekt, o którym powinniśmy pamiętać, zanim zdecydujemy się na adopcję psa. Musimy być gotowi na zakup jedzenia, ale również na ewentualne leczenia czy choroby. To bardzo złożona kwestia i indywidualna czy jesteśmy gotowi na takie poświecenia.

Jaka jest Pani pierwsza myśl, kiedy widzi Pani bezdomnego psa?

Pierwszy instynkt to rozejrzenie się za właścicielem. Drugi – czy pies jest ranny bądź w jakikolwiek sposób wykazuje oznaki bólu, którym powinno się zająć natychmiast. Czy jest to pies, którego widziałam wcześniej? Czy może pojawił się po raz pierwszy? I ostateczna kwestia, jakie służby mogłyby się zająć taką zgubą by móc jak najefektywniej jej pomóc. Zawsze wtedy myślę również o tym, że bezdomność psów jest spowodowana przez ludzi i to my jesteśmy również w obowiązku jej minimalizacji. Bądźmy odpowiedzialni za to co oswoiliśmy.

Udostępnij